Rowerkiem do Toszka.

Maj 2007.

"Pamiętasz zamek ów na wzgórzu ciszy?
Róg mrocznie kusi - czyżby nas wołał już?..."
J. F. von Eichendorff


Wyszedłem z domu po południu ot tak by się lekko rozkręcić. Z tego rozkręcenia wyszło ponad 60 kilometrów i kawałek nowej, nieznanej mi dotąd okolicy. Wyjechałem z Gliwic przez Taciszów do Pławniowic. Za Pławniowicami wbiłem się w tak zwane Góry Widowskie. Góry to oczyście nie są a ledwie pagórki ale ich rzeźba terenu jest zdecydowanie śmielsza niż płaskie w sumie okolice doliny Kłodnicy. I właśnie na ten śmielszy akcent musiałem jakoś wjechać. Droga była pięknie wysypana wapiennym tłuczniem i pięła się pod górę dość zdecydowanie - przez moment poczułem się jakbym pomykał rowerkiem gdzieś na Geravach albo na Glacu.
W Poniszowicach piękny, stary, drewniany kościół. I wolnostojąca dzwonnica. Patrzę na nią - tak, jest krzywa, pochylona w stronę cmentarza. Tak więc nie trzeba jechać do Pizy by zobaczyć krzywą wieżę, wystarczą Poniszowice.
Do Toszka rzut beretem, właściwie widać już charakterystyczną wieżę wodną przy drodze do Gliwic - jadę więc bez zastanowienia. Na zamku resztki jakiegoś festynu: ktoś zwija stoisko z piwem, ktoś resztki tego piwa dopija.
Wracam lasem do Pniowa i dalej przez Pyskowice do Gliwic. Zdążyłem przed zmrokiem.

Komentarze

Zobacz także

Kolonia robotnicza w Rudzie.

Dominikowo czyli rozprawa chodzieska.