Posty

Wyświetlanie postów z 2010

Łęższczok - mokry od dołu i od góry.

Obraz
26 września 2010. Mały spacer. Ale deszcz całkiem spory. Zmokliśmy jak świnie... :-) Fotka jest z telefonu więc proszę nie krzyczeć że jakość fatalna.

Trojmezí.

Obraz
28 sierpnia 2010. Na pożegnanie mijających właśnie wakacji krótka wycieczka. Trasa nietypowa, daleka od utartych szlaków pełnych turystycznej stonki, coś w stylu "doktoratu z Beskidów". Wejście z Jaworzynki grzbietem Komorovskiego Grunia na Girovą, potem zejście do Hrcavy i powrót przez Trojmezi do Jaworzynki.

Przyszowice - Chudów - Borowa Wieś.

Obraz
niedziela, 15 sierpnia 2010. Nowe-stare koło w rowerze. Teraz trzeba je przetestować. W sobotę krótka runda honorowa po mieście. W pierwszym kontakcie z moją masą nic nie pękło, nic nie strzeliło. No, pierwszy sukces!. Pogoda w niedzielny poranek nie rozpieszczała. Deszcze niespokojne i tyle.  I nawet nie wiem kiedy zrobiło się popołudnie. Ale z popołudniem przestało padać i postanowiłem coś uratować z tego dnia. Jako że po deszczach było mokro i jakoś nie miałem zbytniej ochoty na ubabranie się błotem więc zaplanowałem wycieczkę "asfaltową". Z Gliwic do Przyszowic, potem do Chudowa, dalej do Borowej Wsi. W Borowej postraszyło lekko ciemnymi chmurami i pociągnąłem prosto do domu. Wymienione punkty wycieczki to oczywiście stosowne atrakcje warte zobaczenia. W Przyszowicach pałacyk, ostatnimi laty odnowiony, podniesiony wręcz z ruiny. W Chudowie oczywiście zamek, kiedyś ledwie kupa kamieni a dziś niemal jak nowy. W Borowej Wsi piękny, zabytkowy, drewniany kościół.

Tylne koło szlag trafił.

Obraz
Dziwne to, albo i nie dziwne. Ledwie dwa miesiące temu minęły dwa lata od zakupu roweru a tylne koło poczęło się sypać na potęgę.. Nie było ostatnio wyjazdu bez straty szprychy. Ku...wica mnie brała, jak Bozię kocham, ale nic nie potrafiłem z tym zrobić. Nic bez radykalnych rozwiązań oczywiście. W piątek machnęliśmy z Witkiem jakieś 55 kilosów. Ot, nieśmiertelna Łącza, potem przez Magdalenkę, Tworóg Mały i Trachy do Gliwic. Wyjazd jak wyjazd, fajnie było. Tyle że w tylnym kole pieprznęły dwie szprych. Tego za wiele, jak na mnie przynajmniej!. W sobotę kupiłem komplet szprych, stare wywaliłem i zaplotłem koło od nowa. Oczywiście sprawę spieprzyłem bo nie zrobiłem tego odpowiednio precyzyjnie:  tylne koło jest odsunięte od osi roweru o jakieś 4-5 mm. Ale po dwóch próbach terenowych można z lekka nieśmiałością przyznać że koło trzyma się kupy. I to chodziło. W zimie poprawię te koło, ale oznacza to że trzeba je będzie pleść od nowa bo z powodu beznadziejnych kluczy (jednak za całkie

Barania Góra, widokowa góra.

Obraz
8 sierpnia 2010. Pogoda tego weekendu nie rozpieszczała. W sumie może nie najgorzej ale zdecydowanie niepewnie. Tak właśnie było. Przez chwilę słońce a chwilę później nagły deszcz. Sobotę zajęła mi jakaś idiotyczna praca nad jakimś idiotycznym projektem jakichś idiotycznych przepustów pod jeszcze bardziej idiotyczną obwodnicą jakiegoś idiotycznego miasta. Dzień stracony. Pozostała niedziela do uratowania. Planowałem jakiś wypadzik z rowerkiem na Jurę. Ale pokapujący deszczyk jakoś mnie zniechęcił do roweru. Postanowiłem pojechać w góry. W górach można iść nawet jak pada deszcz. Wprawdzie człowiek jest wtedy mokry jak szczur ale i tak to lepsze niż błoto rozbryzgane z rowerowych kół, wciskające się w zęby i pod powieki oczu. Podjechałem do Wisły Czarnego. Zaparkowałem auto i zacząłem podchodzić doliną Białej Wisełki na Baranią Górę. Zrazu delikatnie i po asfalcie, potem coraz bardziej w górę. Minąłem kaskady Rodła i wkrótce pod szczytem, już na terenie rezerwatu szlak zrobił się

Mój pierwszy raz ... w SPD

10 sierpnia 2010. Dziś był mój pierwszy raz. Pierwszy raz w SPD. Zamówiłem buty, zapłaciłem, kurier przywiózł pod drzwi. Turystyczne pedały z jednostronnymi zatrzaskami kupiłem na mieście. Założyłem pedały do roweru. Przykręciłem bloki do butów. Ogarnął mnie lekki strach oto jak to będzie. Teraz będę całkiem zespolony z rowerem. Przypięty jakby kajdanami. Jak nie zdążę się wypiąć to spektakularna gleba i tyle. Nie było źle. Zacząłem delikatnie, powolutku i bez wariactw. Udało mi się uniknąć wywrotki. Ale nogi bolą od wysiłku jakby inaczej. Ale się przyzwyczają. Będzie dobrze.

Wyjazd jednego zdjęcia.

Obraz
1 sierpnia 2010. Niedzielna przejażdżka na rowerach w lasy wokół Gliwic. Pogoda dość upierdliwa, ciepło, wilgotno i duszno, właściwie żadnego orzeźwienia, nawet w lasach. Przejechaliśmy przez Ostropę, Smolnicę, Trachy do Magdalenki. Dalej Szpanwegiem do Łączy gdzie nadzialiśmy się na wioskowy festyn i mecz futbolowej gauligi. Poziom piłkarski zasadniczo nie odbiegał od serwowanego przez polską reprezentację, kiełbaski z rusztu i piwko natomiast były ekstra. Do domu rowerostradą przez Rachowice i Łany Wielkie. A dlaczego wyjazd jednego zdjęcia? Bo wstyd się przyznać ale aparat przejechał się w plecaku nieużywany, dopiero przed samymi Gliwicami sięgnąłem po niego by ustrzelić zachód słońca. Ale cóż, tyle razy już tymi trasami jeździłem.

St. Annaberg rowerem.

Obraz
25 lipca 2010. Pierwszy raz na Annabergu rowerem. Niestety dość cieciowsko bo ledwie z Gogolina. Ale podjazd od strony Zdzieszowic zaliczony. Trasa: Gogolin - Zakrzów - Żyrowa - Góra Św. Anny - Wysoka - Ligota Górna - Ligota Dolna - Gogolin Pałac w Żyrowej. Na dziedzińcu przed Bazyliką. A w oddali Wyżyna Opolska.

Magurka Wilkowicka na deszczowo.

Obraz
24 lipca 2010. Zostaliśmy zaproszeni "w gości" do znajomych w Tychach. A tak bez okazji właściwie... choć może okazją była spora ilość nagromadzonych przez Gospodarza slajdów z różnych wyjazdów , którymi to slajdami chciał się pochwalić. Pogoda tego dnia była nieciekawa. Chwilami popadywało, chmury całkowicie zasłaniały niebo. Nie chcieliśmy całego dnia spędzić w domu. Postanowiliśmy przed wieczorną wizytą zaliczyć jakiś dłuższy spacer. Wymyśliliśmy sobie Magurkę Wilkowicką. Górka niewielka, w sam raz na deszczowe popołudnie. Podjechaliśmy do Straconki i stamtąd na nogach do schroniska PTTK na szczycie a potem nieco inną drogą w dół do auta. Zlało nas deszczem, na grzbiecie mżyło całkiem porządnie a wiatr i mgła potęgowały mokre wrażenia.

Jeziorka dystroficzne i tym podobne cudowności.

Obraz
Lipiec 2010. W niedalekiej okolicy miejscowości Krutyń zlokalizowane są dwa ciekawe rezerwaty. Na terenie obu poprowadzone są ścieżki przyrodnicze, w obu przypadkach prowadzą do niewielkich acz ciekawych jeziorek. Zarastających torfowiskiem wysokim, jeziorek dystroficznych. Ot. takich małych, niepozornych acz cennych przyrodniczo. "Dystrofizm ( dys - + gr. trophé ‘pokarm’) biol. zjawisko występowania w zbiorniku wodnym o silnej kwasowości niskiego tempa przekształcania substancji odżywczych w organiczną substancję pokarmową, co powoduje jej niedobór." Pierwszym z rezerwatów, w których oglądaliśmy jeziorka dystroficzne, jest rezerwat "Zakręt" . Rezerwat ten położony jest ok. 1 km na zachód od wsi Krutyń, przy drodze do Jez. Mokrego. "Rezerwat Zakręt został utworzony w 1957 r. na wniosek prof. Władysława Szafera, znanego botanika i działacza ochrony przyrody, początkowo obejmował dwa jeziorka śródleśne z otaczającym borem bagiennym i grądem o powierzchn

Krutynia 2010

Obraz
Lipiec 2010. Początkiem wakacji w roku 2010 wybraliśmy się na spływ Krutynią na Mazurach. Pomysł sam w sobie fajny, może troszkę lajtowy ale w końcu przewidziany do realizacji z dziećmi. Zapowiadało się przyjemnie i wypoczynkowo.  Z powodów obiektywnych spływ jednak wyszedł jak wyszedł. Całą, typową trasę z Sorkwit do Rucianego udało się przepłynąć tylko części naszej grupy. Pozostała część naszej ekipy musiała robić różne rzeczy z doskoku, włączając się w regularny spływ dopiero od Krutynia. Niemniej jednak kilka ciekawych rzeczy udało się nam zobaczyć. Ciekawych z przyrodniczego i krajoznawczego punktu widzenia. W kilku najbliższych postach postaram się pokrótce opisać te wszystkie wspaniałości mazurskiej przyrody, które zdołaliśmy odnaleźć i zwiedzić. Będzie nieco o dzikich jeziorkach i torfowiskach, o wysokiej jak na burty kajaków fali na Jeziorze Mokre, Małej Amazonii Krutyńskiej i na koniec o zabytkowej "wodnej windzie" czyli śluzowaniu się w Śluzie Guzi

"Pana" z Woźnikach Śląskich.

Obraz
7 czerwca 2010. Drugi dzień weekendowego rowerowania. Szczerze już mamy dość najbliższej okolicy Gliwic. Ładujemy dwa rowery do auta i jedziemy za Tarnowskie Góry. Upalna niedziela, skwar, słońce, najmniejszej chmurki na niebie. Eeech. Trasa: Miotek - Zielona - Kolonia Woźnicka - Dąbrowa Wielka - Woźniki Śląskie - Zielona - Miotek. Dąbrowa Wielka, mała wioska w środku lasu. Na skrzyżowaniu leśnych dróg rośnie kilka ogromnych, wysokich dębów.    W Woźnikach przyszło mi ubabrać sobie łapy naprawiając dziurawą dętkę. Dobrze że miałem drugą, nową w bagażach, łatać i lepić starej nie miałem siły.      A po naprawieniu roweru chwila dla oka i ducha: Kościół p.w. św. Walentego w Woźnikach Śląskich. Jedynie w lesie trochę cienia, ale i ten cień miejscami jakiś taki nietęgi... Zielona. Mały ośrodek wypoczynkowy nad stawem. Niegdyś płynął tędy mały potoczek, wąska strużka. Mała Panew w tym miejscu jest jeszcze naprawdę mała. Niegdyś była piaszczysta plaża, mały mostek rzeczką. Niegdy

Z Toszka do Jemielnicy.

Obraz
26 czerwca 2010. Sobotnie popołudnie...W domu szkoda siedzieć. Robota na chwilę skończona (czyt. odpalantowana) więc po co się kisić w dusznym mieszkaniu? Wsadzam meridę do bagażnika i jadę za Gliwice. Parkuję pod zamkiem w Toszku. Wycieczka niemal po starych śmieciach, ledwie drobne modyfikacje wobec tego co już kiedyś  było. Ale niech tam, odświeżymy sobie wspomnienia. Trasa: Toszek - Wiśnicze - Świbie - Hubertus - Barut - Jemielnica - Centawa - Płużnica - Toszek.    Kaplica p.w. Matki Boskiej Bolesnej "w Goju" i jej najbliższe otoczenie. "Śląski Katyń", miejsce masowego mordu dokonanego w 1946 roku przez komunistów na żołnierzach podziemia. Hubertus koło wsi Barut. Jemielnica - to jakby osobny rozdział w ramach tej wycieczki. Najznamienitszym zabytkiem jest kościół pocysterski p.w. NMP i dawny klasztor. Jemielnicki klasztor jest drugą najstarszą lokacją cystersów  na Górnym Śląsku. Drugą po naszych ulubionych Rudach oczywiście. Dawny młyn klasztorny,