Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2010

Ostropa. Widok na Beskidy.

Obraz
28 lutego 2010 Kościół p.w. Św Jerzego w Ostropie. Jak zwykle i w tym roku jeden z pierwszych wyjazdów rowerowych to wizytacja kościółka w Ostropie.  Widok radujący oczy i duszę. Kościółek pięknieje w oczach. Elewacje już wyremontowane, odświeżone tynki, nowe szyndzioły na ścianach a na izbicy wieży nowe szałowanie. Teren dawnego cmentarza także wyporządzony. Może tylko starych drzew żal, ale chyba już były na tyle schorowane że wycinka była niezbędna. Nowy kościół p.w. Świętego Ducha w Ostropie, widok z drogi do Smolnicy. Polna droga do Smolnicy jest jeszcze błotnista i rozmiękła. Na dodatek wiał silny południowy wiatr, prosto w twarz - wmordewind. Jazda była ciężka i mało przyjemna ale za to widok na Ostropę zupełnie niezimowy. Widok na Beskidy. Z pól pomiędzy Ostropą a Smolnicą było widać góry. Beskid Śląsko Morawski z najwyższą Lysą Horą... ...oraz Beskid Śląski z wybitnym masywem Czantorii.

Przejażdżka do Szałszy.

Obraz
27 lutego 2010. Pierwszy w tym roku wyjazd na rower. W sumie można było wcześniej ale lenistwo zwyciężyło. W końcu jednak przyszła wiosna, ...no może przedwiośnie ledwie... i już nie wypadało. Pierwszy wyjazd to jednak tylko krótki sprawdzian czy jeszcze potrafimy siedzieć na rowerach. Jedziemy bocznymi uliczkami do Żernik i Szałszy. Oglądamy kościółek, pałacyk i wracamy do domu.   Kościół p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Szałszy. Pierwsze znane wzmianki o kościele sięgają 1460 roku, obecna forma budynku kościoła pochodzi z początków XVII wieku. Do dnia dzisiejszego zachowały się w nim składniki cennego wyposażenia, m.in: późnobarokowe ołtarze: główny i dwa boczne, oraz obrazy i przedmioty liturgiczne. Pałacyk rodziny von Groeling. Pierwotna budowla została wybudowana w 1781 roku w stylu późnego baroku przez Annę von Winter. W ciągu następnego półwiecza pałac kilkakrotnie zmieniał właścicieli, ale ostatecznie w 1832 roku stał się domem rodziny von Groeling. Przebudow

Festung Cosel.

Obraz
Małe i niepozorne Koźle. Nieraz mija się to miasto jadąc samochodem w Sudety. Mija się, szybko przejeżdża i zostawia w tyle. Jak się przekonaliśmy ostatniej wiosny najzupełniej niesłusznie. Taki sobie ryneczek, zabudowa dawnej starówki, gotycki kościół, nic porywającego. Do tego ruiny zamku. W sumie czegóż tu szukać nadzwyczajnego, takie atrakcje w większości miasteczek Śląska znajdzie się w podobnej lub większej ilości. Jednak jest coś czego gdzie indziej nie ma. Twierdza! A właściwie jej resztki, poprzeplatane z dziewiętnastowieczną zabudową pozostałości pruskiej twierdzy czasów napoleońskich. Pomijając pierwotne fortyfikacje miejskie czasów średniowiecza, mury miejskie i zamek to pierwszą twierdzę w Koźlu zbudowali Austriacy już w osiemnastym wieku, jeszcze przed wojnami śląskimi. Po przejęciu Śląska przez Królestwo Prus dawna twierdza została gruntownie przebudowana. Po wypowiedzeniu przez Prusy wojny napoleońskiej Francji, po totalnej klęsce wojsk pruskich, po upadku praktycz

Ptaki i energetyka.

Obraz
27 lipca 2009. Jak byłem smarkaczem to zastanawiałem się jak to jest że ptaki mogą siedzieć na liniach energetycznych i "ten prąd nic im nie robi". Później jakoś mi to wytłumaczono, nie pamiętam kiedy i gdzie, raczej dawno i chyba nie w szkole. Od tego czasu gdy już posiadłem tajemną wiedzę niezbyt oglądałem się za ptakami obsiadującymi "druty" linii energetycznych. Czasem jednak trafia się widok zaskakujący, zaskakujący choćby ilością żywej, ćwierkotającej biomasy na stalowych słupach i linach. Jak ten pstryknięty z końcem lipca 2009 na polach między Taciszowem a Byciną.

Grzęda Mirowska.

Obraz
24 maja 2009. Byliśmy w ubiegłym roku ma Jurze. Przeszliśmy po raz któryś już Grzędę Mirowską. Trasa krótka ale wyboista. Dwa zamki po drodze. Kiedyś bym napisał dwie ruiny ale teraz Bobolice już prawie odbudowane a i otoczony płotem Mirów przygotowuje się do drugiej świetności. Jura się zmienia (chyba "niestety"). To co kiedyś było zapuszczonym łanem ziemi dziś jest wystrzyżonym ogródkiem przed nową willą, a ciche wioski-zadupia robią się pełne turystów. No i śmieci więcej jakby z roku na rok. I tych leżących pod skałami i tych wiszących na przydrożnych straganach.

Wieczorny wypad na rowerze do Smolnicy.

Obraz
Maj 2009. Trasa typowa i nie ekscytująca. Jedynie fotki warte pokazania. Kwitnący rzepak na polach. Wieczór na wiadukcie nad autostradą. PS: Z ostatnich kilku wpisów widać że już zdecydowanie mam dość "białego gówna" zalegającego na ulicach :-).

Cmentarz Hutniczy w Gliwicach.

Obraz
8 maja 2009. To bodaj jedna z najkrótszych wycieczek rowerowych opisanych na tym blogu. Zresztą to że na rowerze tam pojechaliśmy to najmniej istotne jest. Okolice ulicy Robotniczej w Gliwicach mimo nie najlepszej sławy jaką się cieszą są dla mnie okolicą miłą. Miłą bo pełną wspomnień dzieciństwa. Tym dziwniejsze może się wydawać że w sumie nie bardzo mogłem sobie przypomnieć czy ja kiedykolwiek byłem na Cmentarzu Hutniczym. Chyba byłem ale ginie to w mrokach dziejów, zresztą wtedy cmentarz ten wyglądał zupełnie inaczej niż dziś. Pojechaliśmy więc to moje krajoznawcze niedopatrzenie naprawić. A jak ważny to dla historii Gliwic cmentarz niech świadczą nazwiska pochowanych tam osób: hutnik i przemysłowiec John Baildon, rzeźbiarz Teodor Kalide i konstruktor maszyn August Holtzhausen. Więcej o Cmentarzu Hutniczym w Gliwicach można przeczytać na stronach Metamorfoz Gliwickich.

Majówka 2009.

Obraz
W roku 2009 weekend majowy wypadł cieńko. Głównie za sprawą kalendarza. "Bardzo niekorzystny" układ dni tygodnia sprawił że mieliśmy zaledwie jeden dzień dodatkowy do standardowego weekendu. Tym razem padło na Głuchołazy. Ziegenhals. Kozia Szyja. 1 maja 2009. Docieramy dość późno do naszej bazy i reszty grupy już nie zastajemy: wybyli na Szerak. Wywlekam rower z bagażnika i robię kółko przez Zlate Hory do których docieram zboczami Góry Parkowej. Wracam przez Mikulovice. Przed granicą kupuję cztery bombiczki "koziołka" - cóż więcej potrzeba od życia. 2 maja 2009. Jedziemy na Śnieżnik. Ale dość nietypowo nań wchodzimy, po prostu robimy wejście od strony czeskiej. Podjeżdżamy do małej wioski Stříbrnice. Wejście nie jest trudne technicznie ani ekstremalnie wyczerpujące - ale czegoż to można się spodziewać po tej górze. Widoki mieliśmy przyzwoitej jakości a to wartość sama w sobie. Na rozległym szczycie ludzi sporo, tłumek wręcz. Schodząc już ze szczytu oglądamy obelisk

Dolinki Podkrakowskie i Ojców.

Obraz
5 kwietnia 2009. Wiosną 2009 roku miałem przyjemność odbyć wycieczkę rowerową w rejonie tak zwanych Dolinek Podkrakowskich i Ojcowskiego Parku Narodowego. Dolinki Podkrakowskie to popularna nazwa rejonu dolin krasowych na północ od Rowu Krzeszowskiego. W skład tegoż tworu krajoznawczego wchodzą takie doliny jak Będkowska, Kobylańska, Kluczwody, Wąwóz Bolechowski. Pojechałem pociągiem do Rudawy i ruszyłem na północ w stronę bielejących skałkami wzgórz. Przez Dolinę Kluczwody dotarłem do Białego Kościoła. Dalej nieco szalonym zjazdem dotarłem w Dolinę Prądnika. Po drodze na śliskiej ścieżce zaliczam glebę i jakimś dziwnym trafem tracę jedną szprychę w tylnym kole - na szczęście mam hamulce tarczowe i zwichrowane koło nie robi na mnie wrażenia. Dojeżdżam do Ojcowa gdzie pod Bramą Krakowską robię sobie mały odpoczynek. Moja dalsza trasa to Dolina Prądnika na asfaltowo. Z małym i dość ciekawym jednak wyjątkiem: wdrapuję się na Grodzisko. W sumie już od kilku już lat bezskutecznie się

SST Lasek...dwadzieścia lat później.

Obraz
Boże, jak ten czas leci! Ostatnio byliśmy na Lasku, w Chatce , jakieś dwadzieścia lat temu. I chyba jednak się starzeję... Albo świat się zmienia, niekoniecznie na lepsze. Jakoś mi zaczyna uwierać tak zwana atmosfera chatkowa, picie gorzały bez opamiętania a potem pijackie śpiewy i walenie w gitarę. Zabrałem na wyjazd dzieci i na początku trochę tego żałowałem. Ale ostatecznie uznałem że to co zobaczyły na Chatce ich nie zdemoralizuje jeśli pokaże się im w domu inne pomysły na życie niż tylko flacha. Anno domini 2010. A dokładnie 6-7 lutego 2010. Świętujemy urodziny Murzyna. Które to? Strach pomyśleć nawet. Włazimy na Lasek do chatki, trochę się kręcimy po okolicy, nic wielkiego. Anno domini 1990. Jesteśmy już wyblachowanymi Harnasiami. Zimą 1990 zabezpieczamy imprezę na orientację kursu przewodnickiego. Jest ciemna, zimowa, grudniowa noc. Ze Szczepanem zostajemy wysłani na jeden z punktów pośrednich jako tak zwane "dobre duchy". Dostajemy jakieś niewyraźne ksero jakiejś bied