Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2013

Iwonicz Zdrój.

Obraz
Wracając z krótkiego urlopu w Bieszczadach wpadamy na krótki rekonesans do Iwonicza Zdroju. Spacer w lekkim deszczu, obiadek w knajpie. Senne, ciche uzdrowisko. Niewielkie, robiące wrażenie podupadającego. Dom uzdrowiskowy "Stary Pałac" Źródło Józefa. Dom uzdrowiskowy "Bazar": Łazienki. Więcej informacji na stronach gminy Iwonicz Zdrój.

Bieszczady 2013. Sanok czyli odchamiamy się.

Obraz
Na koniec krótkie zwiedzanie Sanoka. Krótki kontakt z historią (to mały pikuś) i sztuką nowoczesną (to już sprawa poważniejsza). Stare miasto i Zamek. A w Zamku ikony z okolicznych cerkwi i obrazki Beksińskiego. Skansen zostawiamy sobie na następny raz, niebiosa poczęły nas straszyć głuchymi pomrukami. Widok na San ze Wzgórza Zamkowego. Muzeum Ikon w Sanoku. Wnętrze kościoła franciszkanów. Wnętrze Soboru Świętej Trójcy.

Bieszczady 2013. Dookoła Jeziora Myczkowskiego.

Obraz
Dookoła Jeziora Myczkowskiego. Tour de Myczkowce. Rowerowa wycieczka wokół mniejszego z bieszczadzkich jezior zaporowych. Szybki zjazd do Bóbrki, potem wzdłuż wschodniego brzegu jeziora do Myczkowców. Zimne lody pod zaporą, całkiem niekrótki odpoczynek a potem powrót. Na zaporze piękna tablica wystawiona przez gminę, na tablicy mnóstwo szlaków, ścieżek, w tym rowerowych. Prawie jak na Bornholmie. Albo i lepiej... Jednak jak wiadomo: "prawie" robi dużą różnicę. Przekraczamy San koroną zapory a potem... dżungla. Taka karpacka, beskidzka. Szlak rowerowy szybko się kończy. Obfite znakowanie zanika po kilometrze. Wkrótce pchamy rowery po śladzie dawnej drogi na stoku Berda. Psioczymy, klniemy, wyzywamy gminnych znakarzy od najgorszych. W miarę przejezdna droga, a co za tym idzie znakowanie szlaków pojawia się dopiero przed Soliną. Widać że szlak rowerowy został zaprojektowany zza biurka szanownego pana wójta, a młodszemu referentowi do spraw promocji w urzędzie gminy starczyło

Bieszczady 2013. Tarnica i Halicz.

Obraz
Tarnica i Halicz. Uderzenie w najwyższy punkt. A co, kto nam zabroni. Upał szykuje się upiorny ale decyzja zapadła więc jedziemy. Samochód zostawiamy w Wołosatem. Nasza trasa z gatunku sztampowych , do bólu typowych. "Cioramy" na Tarnicę. Najkrótszą wersją przez Hudów Wierszek i przełęcz Sidło. Piękny "alukrzyż" na szczycie, ale widoki już nie takie super bo niestety zasłonięte lekką mgiełką. Ale Pikuja i Połoninę Równą na Ukrainie było widać. Idziemy dalej zataczając szerokie kółko przez przełęcz Rowiń (Goprowców), stokami Krzemienia na Halicz aż na przełęcz Bukowską z której schodzimy dłużącym się szlakiem do Wołosatego. Tak się w życiu poukładało że byłem w polskich Bieszczadach ledwie drugi raz. Tak, mimo tego że złoiłem już pół ukraińskich Karpat, nie mogę powiedzieć bym miał rozpracowane Bieszczady. Tak wyszło, choć czasem myślę że kluczem do tej sytuacji jest to że ... złoiłem pół ukraińskich Karpat. Dziś zrobiliśmy, najwyższą w Bieszczadach, Tarnicę. Te

Bieszczady 2013. Jezioro Solińskie.

Obraz
Tym razem góry nieco inaczej. Przynajmniej dla nas. Inaczej bo z poziomu wody. Nasze dotychczasowe wyprawy i wycieczki kajakowe miały miejsce daleko na nizinach. Tym razem postanowiliśmy popatrzeć na zielone stoki gór z pokładu kajaka. Ciekawe spojrzenie, niestety jak zawsze zbyt krótkie w czasie. Jezioro Solińskie ze wzgórza na Polańczykiem. Góra Jawor. Jezioro i zapora.

Bieszczady 2013. Dolina Górnego Sanu.

Obraz
Dolina Górnego Sanu. Koniec Polski. W tym miejscu kiedyś kończyły się mapy. Przynajmniej te ogólnie dostępne, turystyczne. Mam jeszcze taką jedną, starą. Podjechaliśmy samochodem do Mucznego. Parking przed nieczynnym (chyba) hotelem. Składamy rowery do kupy i jedziemy. Najpierw na niewysoką przełączkę, potem szybki zjazd dziurawą drogą do Tarnawy Dolnej. Jesteśmy w dolinie Sanu. Po chwili jesteśmy już niemal przy granicy. Zaczynamy delikatnie, górka po górce, piąć się coraz wyżej. Na polach łany barszczy Sosnowskiego. Pogoda ciepła, letnia po prostu. Mijamy rezerwat torfowiskowy w Tarnawie i wkrótce wspinamy się na przełączkę, a potem szybko zjeżdżamy do Bukowca, a właściwie miejsca gdzie kiedyś była wieś o tej nazwie. Podjeżdżamy do Beniowej. Śladów po wsi właściwie nie ma, tylko zarośnięty cmentarz z resztkami nagrobków i pozostałościami kamiennych fundamentów nieistniejącej już cerkwi. Tu droga którą można poruszać się rowerem kończy się. I nie chodzi o zakazy tylko zielsko i krza

Bieszczady 2013. Solina.

Obraz
Solina. Krótki urlop. Niecały tydzień ledwie, jak pokazało życie w większości z telefonem przy uchu. Spanie w Łobozewie. Dwa kilometry od zapory w Solinie. To jeszcze nie Bieszczady. Przedgórze Bieszczadzkie dopiero. Zabraliśmy rowery, buty górskie. Zobaczymy co się uda zrobić. Przyjechaliśmy w sobotnie popołudnie, na nasze powitanie z nieba wylały się hektolitry deszczu. Na dobry początek.  Pierwszy kontakt z klimatami bieszczadzkimi był ostry. Szokujący. Spacer do Soliny i na zaporę. "Cud mniód". Kolorowy, pstry bangladesz na obu końcach żelbetowego muru. Stragany, wrzaski i dym grillowanych oscypków, przywiezionych ponoć "prosto z bacówki". Wielki, dudniący paskudną dyskoteką lunapark. Na środku zapory było jakoś tak najznośniej. Sama budowla warta zobaczenia, choć dla mnie żelbet i stal... Czasem wolałbym od tego odpocząć. Pierwszy projekt zagospodarowania hydroenergetycznego Sanu poprzez budowę zapory wodnej opracował już w 1921 r. profesor Karo