Tylne koło szlag trafił.

Dziwne to, albo i nie dziwne. Ledwie dwa miesiące temu minęły dwa lata od zakupu roweru a tylne koło poczęło się sypać na potęgę.. Nie było ostatnio wyjazdu bez straty szprychy. Ku...wica mnie brała, jak Bozię kocham, ale nic nie potrafiłem z tym zrobić. Nic bez radykalnych rozwiązań oczywiście.

W piątek machnęliśmy z Witkiem jakieś 55 kilosów. Ot, nieśmiertelna Łącza, potem przez Magdalenkę, Tworóg Mały i Trachy do Gliwic. Wyjazd jak wyjazd, fajnie było. Tyle że w tylnym kole pieprznęły dwie szprych. Tego za wiele, jak na mnie przynajmniej!.

W sobotę kupiłem komplet szprych, stare wywaliłem i zaplotłem koło od nowa. Oczywiście sprawę spieprzyłem bo nie zrobiłem tego odpowiednio precyzyjnie:  tylne koło jest odsunięte od osi roweru o jakieś 4-5 mm. Ale po dwóch próbach terenowych można z lekka nieśmiałością przyznać że koło trzyma się kupy. I to chodziło.

W zimie poprawię te koło, ale oznacza to że trzeba je będzie pleść od nowa bo z powodu beznadziejnych kluczy (jednak za całkiem nie małe pieniądze kupionych) większość nypli jest niemiłosiernie skancerowana i raczej trudno będzie je powtórnie wykorzystać. Ale ta zabawa to dopiero na długie zimowe wieczory. Teraz trzeba jeździć.

Komentarze

Zobacz także

Kolonia robotnicza w Rudzie.

Dominikowo czyli rozprawa chodzieska.