Na Przełęcz Spaloną z Gorzanowa. Góry Bystrzyckie.

Trzydniowy weekend na Ziemi Kłodzkiej. Rodzina przesiaduje w schronisku PTTK "Jagodna" na Przełęczy Spalonej już od tygodnia. Biorę wolny piątek i postanawiam dołączyć do grupy  docierając na miejsce na własnych nogach.

Dzień pierwszy. Na Przełęcz Spaloną z Gorzanowa.

 

Poranny pociąg do Wrocławia, tam chwila przerwy i przesiadka na rozklekotany "elektryczny zespół trakcyjny" Przewozów Regionalnych do Międzylesia. Słoneczny, lekko mglisty i oszroniony poranek. temperatura kilka stopni poniżej zera.
Wysiadam w Gorzanowie, trzy stacje za Kłodzkiem. Renesansowy pałac i starawą, lekko zaniedbaną zabudowę wioski mijam jeszcze w przymrozku. Drzewa. krzewy i trawy pokryte białą szadzią. Myślę sobie: wyszaleję się dziś fotograficznie! Łapię za aparat i robię kilka zdjęć... I co się dzieje...? Nagły powiew ciepłego, południowego wiatru w ciągu niecałego kwadransa wytapia całe te białe, lukrowo - szadziowe cudo. Wszystko spływa wielkimi kroplami wody. Zdążyłem zrobić ledwie kilka fotek, tylko kilka. Pierwszy raz, chyba tak, pierwszy raz, widziałem takie zjawisko. Niecały kwadrans i nastała wiosna!


Ruszam w drogę. przede mną szlak, najpierw dość płaski do Starej Łomnicy, potem w górę na zdecydowanie wybijający się od tej strony uskok zrębowych Gór Bystrzyckich. Gdy wchodzę na górny skraj płaszczowiny dopada mnie porywisty wiatr. Tu na górze, na odsłoniętych polanach nic nie staje mu na przeszkodzie.
Odnajduję "Wieczność", długą drogę ciągnącą się niemal przez całe Góry Bystrzyckie, odnajduję "Strażnika Wieczności", "Szarego Człowieka" , dość naiwny w swojej formie kamienny posąg postawiony jeszcze w dziewiętnastym wieku w miejscu gdzie według legend zamarzł jeden z mieszkańców pobliskiej wioski Nesselgrund, dziś Pokrzywno. Mijam ruiny fortu Wilhelma na Wójtowskiej Równi i schodzę do doliny Bystrzycy, do przysiółka Młoty. Nisko w dolinie, nie fajnie, teraz jeszcze czterokilometrowe podejście drogą na Przełęcz Spaloną.

Ruszam niespiesznie asfaltową drogą, bez entuzjazmu i nawet odrobiny zapału. Obiecuję sobie że gdy trafi się okazja to będę próbował łapać podwózkę. Okazja się zdarza. Miejscowi drwale wracający z roboty w lesie podwożą mnie pod same drzwi schroniska Jagodna na Przełęczy Spalonej.

Gdy wchodzę do schroniskowej jadalni spotykam mojego psa, Bąbel patrzy na mnie zdziwiony jakby chciał powiedzieć: "A skąd ten facet się tu, do cholery, wziął..."


Komentarze

Zobacz także

Kolonia robotnicza w Rudzie.

Dominikowo czyli rozprawa chodzieska.