Rejviz - najwyżej położona wieś na Śląsku.

kwiecień 2004

Była to jednodniowa wycieczka w Jesioniki. Podjechaliśmy samochodem do Rejvizu i zrobiliśmy niezbyt długą pętelkę.
Zaczęliśmy w górnej części miejscowości, w rejonie gdzie spotykaja się szlaki turystyczne przechodzące przez Rejviz. Początkowo nasza trasa wiodła asfaltową drogą, tą samą którą przyjechaliśmy od strony Zlatych Hor. Po drodze minęliśmy, niestety nieczynną, restaurację "Rejviz". Napisałem "niestety" nie ze względu na nasze ewentualne pragnienie czy głód ale z powodu oryginalnego wyposażenia tego lokalu. Słynie on bowiem z ręcznie rzeźbionych i malowanych krzeseł których oparcia przedstawiają karykaturalne podobizny dawnych stałych bywalców. Pierwsze krzesła wytworzył zaraz po zakończeniu I wojny światowej syn ówczesnych właścicieli gospody. Pomysł okazał się trafiony: każdy ze stałych bywalców, który miał krzesło ze swoją podobizną nawet nie myślał by iść na piwo do konkurencji.

W dolnej części miejscowości skręcamy prawo i przez szerokie pola schodzimy do miejsca gdzie wypływający z torfowisk potok łączy się z Czarną Opawą. Schodzimy troszkę doliną i wkrótce odbijamy na Kobersztejn. Podchodzimy na szczyt Zameckego Vrchu nieco uciążliwym szlakiem, uciążliwym szczególnie w końcowej cześci.
Z ruin trzynastowiecznego zamku niewiele się ostało, praktycznie fragment kamiennej baszty oraz ślady fos i obwałowań.


Po krótkim odpoczynku w ruinach ruszamy na zachód niewyraźnym grzbietem. Przeciskamy się przez las, praktycznie chaszczujemy. Docieramy do większej grupy skał. Widać ślady ułatwień wspinaczkowych, na szczycie najwyższej skałki stoi krzyż. Udaje się nam wejsć na górę. Otwiera się przed nami widok na Rejviz i otaczające nas góry. Na Orliku jeszcze sporo śniegu.

Wkrótce mylnymi ścieżkami schodzimy do doliny Czarnej Opawy, w okolicy tak zwanego Mostu przez Czarną Opawę. Idziemy w górę doliny, po kilku kilometrach napotykamy żółty szlak z który nas poprowadzi na Kazatelny i dalej do Rejvizu. No! zapowiada się ciekawie: szlak jest zasypany śniegiem, trasa jest nieprzedeptana, jest upał, śnieg przypomina błotnistą breję. Szcześciem naszym zaspy nie ciągną się długo i na Kazatelny wchodzimy po suchych kamieniach. Tu już jest wiosna jak się patrzy.

Schodzimy ze szczytu idąc grzbietowym szlakiem i mijajac raz po raz skałki. Krajobraz, w szczególności poprzez kanciaste kształty skałek, przypomina swym charakterem teren niemieckich umocnień w Mamerkach. Jakieś niewysokie lasy i co kawałek wystająca z młodnika szara bryła. Jednak tu jest to dziełem natury.

Dochodzimy do niewielkiego źródła. To Bublavy Pramen. Wypływa z niego woda od razu gazowana, spod kamieni wydostają się małe pęcherzyki gazu. To także dzieło natury.

Wkrótce wchodzimy na teren torfowisk. Szlak wiedzie umocnioną drogą, jest w miarę dobrze utrzymany i można nim bez jakichkolwiek problemów przejść. Jednak z obu stron drogi teren jest podmokły. Woda stoi pomiędzy drzewami, kamienie porastają dorodne mchy. Docieramy do mostu na potoku wypływającym w torfowisk, po jego przekroczeniu teren staje się na chwilę przystepniejszy ale po niedługim czasie dochodzimy do zasadniczej atrakcji całej okolicy. Kupujemy w kasie wejściówki i wkrótce, po drewnianych pomostach, dochodzimy do platformy widokowej nad Velkim Mechowym Jezirkem. Ale co to za widok! Wokół nas rachityczny las sosnowo-brzozowy, jakieś marne krzewinki, kępy traw i mchów oblane zimną wodą z resztkami śniegu. W jeziorku brunatna, ciemna woda. Brr. Syberia jakaś czy co...?


Wracamy na parking późnym popołudniem. W Zlatych Horach ostatnie, choć bardzo istotne, zakupy.

Komentarze

Zobacz także

Kolonia robotnicza w Rudzie.

Dominikowo czyli rozprawa chodzieska.