Tak na koniec, mam nadzieję, zimy. To ostatni post ze śniegiem w tle, przynajmniej na jakieś najbliższe sześć miesięcy. Biskupia Kopa, skany ze starych slajdów.
Kwiecień 2008. Po ostatnich dwóch wyjazdach w Beskid Śląski obiecywałem sobie ze to narazie będzie na tyle w tym względzie. Wszędzie tylko nie w Śląski! W życiu jednak to bywa różnie i śmiesznie. Jedziemy z Rafałem w góry! I to jakie? W Beskid Śląski ma się rozumieć. Jednak wycieczka i trasa jaką zrobiliśmy nie byla powtórką czegokolwiek wcześniej zdeptanego. Jak prawdziwi turyści wjeżdżamy krzesełkiem na Czantorię i szybko lecimy do schroniska na kufelek koziołka. Po śniadanku schodzimy z Wielkiej Czantorii do Nydku, na zachód, za granicę. Wszak mamy schengen więc co sie będziemy szczypać... Po drodze mijamy wychodnie skalne ponad osiedlem Zakamień, które to w zamierzchłych czasach były miejscem tajnych nabożeństw ewangelików śląskich. Dla upamiętnienia tego umieszczono na jednej ze skał stosowną tablicę, wspominająca jednocześnie osobę Jerzego Trzanowskiego*. Z Nydku wychodzimy łagodnie, bitą droga na Filipkę - tu małe papu i zasłuzony kufelek radegasta. Z Filipki atakujemy Stoże...
No i pierwsza w tym roku wycieczka w Alpy wzięła w łeb... Nasz samolot do Bergamo właśnie poleciał bez nas. Histeria koronowirusowa, zamykanie muzeów, knajp i innych atrakcji turystycznych a do tego strach przed odcięciem powrotu, zamknięciem lotnisk czy też nawet dzielnic czy miasteczek spowodowały że odżałowaliśmy biletów lotniczych i zrezygnowaliśmy z wyjazdu. Zasadniczo miało być zwiedzanie Bergamo i Mediolanu ale też tlił się w głowie pomysł by na szybko skoczyć w Alpi Bergamasche. Cóż, nie tym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz
Wpisz swój komentarz...