Lysa Hora 1325 m npm

Sobota, 6 marca 2010.

Tydzień wcześniej, w czasie rowerowej przejażdżki drogami polnymi w rejonie Ostropy miałem okazję widzieć Lysą Horę. Wydawała się, właściwie była, całkiem mgliście odległa. Na Lysą Horę patrzyłem już z wielu miejsc, i w górach i na nizinach - ale jeszcze na niej nie byłem. Jak dotąd życie różne figle płatało i jakoś dziwnym trafem najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego zawsze spadał z wokandy. Ale czasem bywa inaczej... choć właściwie tak samo tylko efekt o 180 stopni odwrócony. Tym razem życie znów mały figiel spłatało i... jedziemy na Lysą Horę. Decyzja dość nagła, jeszcze w piątek nie przeszło by mi przez głowę że będzie to Śląsko Morawski, jeszcze w czwartek nie przeszło by mi przez głowę że w ogóle będę w górach.

Jedziemy w sobotę rano. Dojeżdżamy do Ostrawicy gdzie po dość idiotycznych poszukiwaniach noclegu logujemy się w Hotelu Freud.
Szczyt Lysej właściwie widać z dołu. Na smerovce stoi jak byk: 8,5km. Wchodzimy czerwonym przez Butorzankę i Lukszyniec. Na wierzchołku Lysej Hory zima jak trza. W ostatnich dniach nawet dosypało trochę białego, w dole ledwie świat pobielony ale na górze śniegu moc. Wracamy ze szczytu tą samą drogą, zejście kończymy już po ciemku. Ale reklama "Radegasta" na naszym hotelu na szczęście się świeci.

Komentarze

Zobacz także

Kolonia robotnicza w Rudzie.

Dominikowo czyli rozprawa chodzieska.